czwartek, 19 lipca 2012

E. D. 30 - 15 kwietnia


Po raz drugi wyciągnął z kieszeni swojej kurtki kartę papieru. Podobnie jak w poprzednim przypadku nie miał pojęcia, kiedy i w jaki sposób znalazł się w jej posiadaniu. Po pierwszej kartce był szczególnie wyczulony i rozglądał się uważnie w każdym miejscu, w którym się znajdował – w naziemnym promie, na przystanku, na ruchomych chodnikach, mijając stanowiska sterowania poszczególnymi segmentami montażu, wreszcie na swoim własnym stanowisku. Wszędzie wyglądał podejrzanych osób i sytuacji, co chwilę klepał się po kieszeniach, ale nikogo nie przyłapał. Znalazł za to drugą kartkę. Gdy już zamknął za sobą drzwi mieszkania, włączył przyciemnienie okien i usiadł na fotelu, rozwinął ją. Tak jak poprzednia była złożona na czworo. Znowu wielkie litery, napisane odręcznie. Znikały miej więcej po minucie. Papier ulegał ekspresowemu rozkładowi. W mgnieniu oka na jego dłoni zmienił się w białe granulki, potem w jeszcze drobniejszy proszek, aż wreszcie zniknął, pozostając jedynie porozrzucanym zbiorem atomów niewidocznych gołym okiem. Bardzo dokładnie umył ręce, wychodząc z założenia, że nigdy niewiadomo, czy papier nie został nasączony jakimś świństwem. Mydląc obficie dłonie zastanawiał się, czy to już koniec dziwnych liścików, i przypominał sobie poprzedni. W czasach, kiedy treść zapisana na papierze praktycznie nie występowała, a w szkołach nie uczono odręcznego stawiania liter, sam widok takiego zjawiska musiał budzić zdziwienie, a co dopiero ich treść. Zdanie z pierwszej kartki było dla niego całkowicie niezrozumiałe. Nie miał pojęcia, o co w nim chodzi i kogo dotyczy. Drugi napis to już jawna profanacja. No, może nie zupełnie jawna, ponieważ wiedział o niej tylko on. Przynajmniej taką miał nadzieję. Oczywiście treść kartek znał jeszcze ich autor, tajemniczy kartkopisarz. Zakładając, że ktoś taki istniał. Biorąc pod uwagę, że kartki zwyczajnie pojawiały się w jego ubraniu, mogła to być robota jakiegoś ducha. Chyba, że napis wywoływany był na odległość.
Intuicja podpowiadała mu, że nie jest przypadkowym adresatem tych słów, a to nie nastrajało optymistycznie. Ich treść oznaczała koszmarne kłopoty. Poważnie brał pod uwagę, że wiadomość, o którą nie prosił, podrzucili mu Doskonali, aby sprawdzić jego reakcję. Gdyby tylko wiedział, jakiej reakcji oczekują.
Formalnie, jako sumienny obywatel, Falun Mortensen powinien teraz poinformować o wszystkim SOPD, czyli Służby Ochrony Procesu Doskonalenia albo SNRP − Służby Nadzoru Reszty Populacji. Ale nie zrobił tego. Po pierwsze nie był całkowicie sumiennym obywatelem. Po drugie − co miał im powiedzieć? Napisy zniknęły, papier stał się częścią atmosfery. Nie miałby, więc niczego na potwierdzenie swoich słów. Służby mogły równie dobrze przyjąć obywatelskie zawiadomienie, jak i uznać go za wariata albo, co gorsza, dojść do wniosku, że ton on jest twórcą tych haseł.
Druga możliwość to poinformowanie stowarzyszenia, równie fatalna jak poprzednia. Gotów był założyć się o cokolwiek, że Vaduz Polder, przewodniczący Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Odrębności Natury Ludzkiej wpadnie w panikę i zostawi go samego z tym problemem albo doniesie Doskonałym.


E. D. 1, 3 września


Siedząc przy łóżku, patrzył na żonę i synka. Spali twardo i smacznie. Zasłużyli sobie na taki sen. Przez ostatnią dobę porządnie się napracowali i wykonali kawał dobrej roboty. Mały musiał opuścić przytulną i bezpieczną macicę, przecisnąć się przez ciasny kanał rodny, aby wydostać się na wielki, przytłaczający świat, gdzie natychmiast oślepiło go silne światło. Być może, słyszał podniecone głosy, nie mając pojęcia, że należą one do dorosłych przedstawicieli jego gatunku. Uspokoił się nieco, kiedy poczuł znajome ciepło matki. Ona również przeszła męczarnię. Nie próbował nawet wczuć się w jej ból i strach, wiedząc, że to niemożliwe, a wszelkiego rodzaju opowieści i sprawozdania medyczne nie oddadzą tego, co czuje wtedy kobieta. Na szczęście, było już po wszystkim.
Rozejrzał się po szpitalnej sali. Razem z jego żoną umieszczono w niej cztery kobiety. Wszystkie miały przy sobie swoje świeże pociechy i ich ojców, prawdziwych lub domniemanych. Wykorzystywali godziny odwiedzin. Zastanawiał się, ilu jeszcze parom zachciało się seksu w schronach, jako sposobu na stres, strach, zapomnienie o tym, co może ich czekać. Niektórzy zapewne potraktowali to jako ostatnie życzenie. Godzinę temu była tu delegacja z Najwyższego Urzędu. Gratulowali Pierwszoroczniakom i ich rodzicom. Mówili, że dzieci przejdą do historii jako rówieśnicy Ery Doskonałości. Wręczyli po skromnym upominku, małej paczce jednorazowych pieluch. Tłumaczyli, że chcieliby dać więcej, ale sytuacja związana z koniecznością zorganizowania całego porządku w skali światowej i tej lokalnej wymaga wyrzeczeń. Pierwszoroczniaki NiemalDoskonałych i WpołowieDoskonałych, być może, dostały więcej niż ci z Reszty Populacji. To oczywiste. Nie można się obrażać. Trzeba się przyzwyczaić i cieszyć, że jest się wśród ocalonych. Niewiele brakowało, a nie byłoby ich tutaj. Już na samą myśl dostawał drgawek i szumów w uszach, więc postanowił, że nie będzie już o tym rozmyślał. Spojrzał znowu na swojego syna, długiego i chudego jak kij od szczotki. Jego dziadek, kiedy tylko zobaczył małego, nazwał go Szczudło. Starego Limericka zawsze trzymały się żarty. Zapewne konsekwentnie będzie teraz zwracał się do swojego wnuka per Szczudło, niezależnie od imienia nadanego przez rodziców. Tak czy owak, junior zaczynał nowe życie.
W pewnym sensie wszyscy zaczynali nowe życie.
W nowym świecie.


Świat za 160 lat - Era Doskonałości


Świat za 160 lat, w 30 roku Ery Doskonałości.
Poznań, którego już nie ma, bowiem w tym miejscu, na jego gruzach, wybudowano Nowy Londyn.
Świat, który znamy, zwany dawnym światem, został niemal całkowicie wymazany ze zbiorowej świadomości. Pozostawiono szczątkowe fakty, wyłącznie negatywne.
Ziemią rządzą Doskonali, daleko wyewoluowane istoty, z odległych części Wszechświata, które uratowały ludzkość przed kosmiczną katastrofą.
Nie wszystkim podoba się taki świat. Nieliczni nie chcą okazywać wdzięczności Doskonałym.
Dzięki niezwykłym fotografiom z zamierzchłych czasów dawnego świata nasi bohaterowie wyruszają w wędrówkę po starym Poznaniu, którego ludzie już nie pamiętają, a nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Nie jest to jednak podróż w czasie. Przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu tego terminu. To raczej fragment czasu przychodzi do nas. Ten czas jest częścią miasta, a miasto częścią czasu.
No i jest jeszcze Ametyst.

Cała powieść na stronach wydawnictwa e-bookowo