Po raz drugi wyciągnął z kieszeni swojej kurtki kartę
papieru. Podobnie jak w poprzednim przypadku nie miał pojęcia, kiedy i w jaki
sposób znalazł się w jej posiadaniu. Po pierwszej kartce był szczególnie
wyczulony i rozglądał się uważnie w każdym miejscu, w którym się znajdował – w
naziemnym promie, na przystanku, na ruchomych chodnikach, mijając stanowiska
sterowania poszczególnymi segmentami montażu, wreszcie na swoim własnym
stanowisku. Wszędzie wyglądał podejrzanych osób i sytuacji, co chwilę klepał się
po kieszeniach, ale nikogo nie przyłapał. Znalazł za to drugą kartkę. Gdy już
zamknął za sobą drzwi mieszkania, włączył przyciemnienie okien i usiadł na
fotelu, rozwinął ją. Tak jak poprzednia była złożona na czworo. Znowu wielkie
litery, napisane odręcznie. Znikały miej więcej po minucie. Papier ulegał
ekspresowemu rozkładowi. W mgnieniu oka na jego dłoni zmienił się w białe
granulki, potem w jeszcze drobniejszy proszek, aż wreszcie zniknął, pozostając
jedynie porozrzucanym zbiorem atomów niewidocznych gołym okiem. Bardzo
dokładnie umył ręce, wychodząc z założenia, że nigdy niewiadomo, czy papier nie
został nasączony jakimś świństwem. Mydląc obficie dłonie zastanawiał się, czy
to już koniec dziwnych liścików, i przypominał sobie poprzedni. W czasach, kiedy
treść zapisana na papierze praktycznie nie występowała, a w szkołach nie uczono
odręcznego stawiania liter, sam widok takiego zjawiska musiał budzić
zdziwienie, a co dopiero ich treść. Zdanie z pierwszej kartki było dla niego
całkowicie niezrozumiałe. Nie miał pojęcia, o co w nim chodzi i kogo dotyczy.
Drugi napis to już jawna profanacja. No, może nie zupełnie jawna, ponieważ
wiedział o niej tylko on. Przynajmniej taką miał nadzieję. Oczywiście treść
kartek znał jeszcze ich autor, tajemniczy kartkopisarz. Zakładając, że ktoś
taki istniał. Biorąc pod uwagę, że kartki zwyczajnie pojawiały się w jego
ubraniu, mogła to być robota jakiegoś ducha. Chyba, że napis wywoływany był na
odległość.
Intuicja podpowiadała mu, że nie jest przypadkowym adresatem
tych słów, a to nie nastrajało optymistycznie. Ich treść oznaczała koszmarne
kłopoty. Poważnie brał pod uwagę, że wiadomość, o którą nie prosił, podrzucili
mu Doskonali, aby sprawdzić jego reakcję. Gdyby tylko wiedział, jakiej reakcji
oczekują.
Formalnie, jako sumienny obywatel, Falun Mortensen powinien
teraz poinformować o wszystkim SOPD, czyli Służby Ochrony Procesu Doskonalenia
albo SNRP − Służby Nadzoru Reszty Populacji. Ale nie zrobił tego. Po pierwsze
nie był całkowicie sumiennym obywatelem. Po drugie − co miał im powiedzieć?
Napisy zniknęły, papier stał się częścią atmosfery. Nie miałby, więc niczego na
potwierdzenie swoich słów. Służby mogły równie dobrze przyjąć obywatelskie
zawiadomienie, jak i uznać go za wariata albo, co gorsza, dojść do wniosku, że
ton on jest twórcą tych haseł.
Druga możliwość to poinformowanie stowarzyszenia, równie
fatalna jak poprzednia. Gotów był założyć się o cokolwiek, że Vaduz Polder,
przewodniczący Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Odrębności Natury Ludzkiej
wpadnie w panikę i zostawi go samego z tym problemem albo doniesie Doskonałym.